Dziadek obudził mnie o siódmej, gdyż chciał
poprawić mi kołdrę, ale potem jeszcze zasnęłam i spałam do ósmej, bo potem
obudził mnie (tym razem specjalnie). Oczywiście nie chciałam wstać (a kiedy
dowiedziałam się, że jest ósma – tym bardziej), lecz w końcu się poddałam J.
Wczoraj, w
czasie podróży nie zjadłam kanapek (babcia zrobiła mi kanapki z boczkiem), więc
Ciocia Hania z chleba zrobiła sobie grzanki, a mi pokroiła boczek, na którym
przyrządziłam pyszną jajecznicę…
Po
śniadaniu poszliśmy do Alfa Centrum i sprawdziliśmy, czy w kinie grają Epokę
lodowcową 4, ponieważ chcę pójść do kina, kiedy będzie jakiś deszczowy dzień.
Gdy wyszliśmy z centrum, kupiliśmy bilety (a raczej 10 biletów) na tramwaj, a
następnie pojechaliśmy (tramwajem) na dworzec główny. OD dworca (z mapą)
kierowaliśmy się do Starego miasta. Mijaliśmy Drogowskaz do miast
„zaprzyjaźnionych” z Gdańskiem (do niektórych było nawet po 2 tysiące km!) i
taki fajny czerwony mostek.
Gdy doszliśmy do pierwszej bramy prowadzącej na długi targ,
w informacji (znajdowała się ona w bramie) dowiedzieliśmy się, że jest to brama
Wyżynna, a nietakt jak myśleliśmy – brama złota. Za bramą (wyżynną J)
stały tablice ze wszystkimi literami alfabetu. Na każdą literę były zdjęcia i
opis jednego człowieka, wydarzenia historycznego czy miejsca związanego z
Gdańskiem. Np. na literę „H”, przedstawiony był znany astronom (pochodzący z
Gdańska) – Heweliusz, na „O” dzielnica gdańska – Oliwa, a na „E”… Euro 2012! Za
bramą Wyżynną, (od razu za tabliczkami) między dwoma ceglanymi bramami,
umieszczono katownię,. Były w niej armaty dyby i inne narzędzia tortur. Za
katownią, wreszcie przeszłam przez Złotą bramę.
Przeszliśmy calutki Długi Targ, a po drodze zaszłam do
sklepu ze słodyczami, gdzie przez szybę można było obserwować jak pracownicy
tworzą smakołyki: najpierw bani „wałkowała” rękami twardą bryłę na cukierki,
pan odcinał jej koniec, (gdy miał już średnicę ok. 1cm) a potem ciął te „laski”
na mała cukierki. Dał nawet za darmo tackę cukierków tym, którzy obserwowali
jego pracę. Stałam jeszcze chwilę i pani dała mi kawałek takiej właśnie laski, niepociętej
na cukierki (lizałam ją potem przez cały dzień). Przeszłam też koło Neptuna, zanim
doszłam do końca starówki. Szłam sobie nabrzeżem i przy okazji kupiłam
pocztówki:
Dla mamy, wujka i Adasia – wie „całujące się” rybki, w tle
widoki z Gdańska i napis: „CAŁUSKI DLA WSZYSTKICH”. Dla babci Basi Minęłam
wiele stoisk, barów restauracji, żurawia, który kiedyś służył do ładowania
statków, a po stronie morza różne żaglowce, jachty i statki wycieczkowe.
Doszliśmy do końca i złapał nas deszcz; schowaliśmy się w hotelu („HILTONIE”),
lecz po chwili przestało padać, a my cofnęliśmy się znów wzdłuż nadbrzeża.
Przeszliśmy potem po mostku na przeciwległy brzeg Wisły i wzdłuż drugiego nadbrzeża
doszliśmy do „SOŁDKA” – statku – muzeum. Dziadek już był na statku, wiec
poszłam zwiedzać sama. Był to wielki statek masowiec (gdy jeszcze pływał po
morzu, przewoził głównie węgiel, rudę żelaza i inne towary masowe). Sołdek był
pierwszym (tak wielkim) masowcem w Polsce zbudowanym po wojnie światowej. Kiedy
weszłam do środka, w pierwszej sali była galeria prac plastycznych. Potem
zobaczyłam radiostację i salę ze zdjęciami i podpisami. Miedzy innymi były tam
zdjęcia Sołdka, który wypływał na pierwszy rejs, kapitanowie Sołdka itd.
Następne były narzędzia używane na statku i modele rożnych statków. Dalej
oglądałam kotłownie i maszynownie, a później kajuty marynarzy, kuchnię
pokładową, kajutę kapitana, mostek kapitański i cały statek od zewnątrz. Widziałam
szalupy, głośniki ster, a także dzwon pokładowy. Potem dziadek zrobił mi
zdjęcia, jak dzwonie tym dzwonem. Chciałam zadzwonić „na niby”, lecz niechcący zadzwoniłam
strasznie głośno!
Zeszłam z Sołdka i zauważyłam, że mam za małe buty i
strasznie mnie bolą końce palców, jak chodzę. Choć mnie bolało, jakimś sposobem
doszłam do telepizzy, cofając się wzdłuż brzegu i zjadłam pyszną pizzę. Po
pizzy cofnęłam się jeszcze po mostku i doszłam na koniec ul. Długiej, do Muzeum
bursztynu, które było umieszczone w katowni, (ponieważ 1 część była o
bursztynach, a 2 część, o torturach – historyczna). W muzeum widziałam mnóstwo
pięknych rzeczy. (Wszystkie zdjęcia dostępne są w galerii) W ostatniej Sali
była mała wystawa z konkursu „Bursztyn i piłka” czy coś w tym stylu. Było tam
zdjęcie buta do piłki nożnej, w którym 1 „korek” był z bursztynu i kilka innych
rzeczy. Bardzo mi się podobało! Drugą częścią muzeum była część historyczna.
Najpierw wystawiono stroje, miecze itd. Z dawnych czasów, a potem kilka sal. W
salach tych za szybą były różne narzędzia tortur, a obok – na ścianie,
opisywano je i wstawiano rysunki. Np. łamanie kołem – za szybą stało takie koło
a na ścianie rysunek i dokładny opis. Nie będę podawać więcej przykładów, bo te
tortury były okropne. Po tychże salach znajdowało się jeszcze ostatnie
pomieszczenie. Stało w nim jeszcze troszkę eksponatów z muzeum bursztynu, a
także na ekranie wyświetlano film na temat robienia różnych rzeczy z bursztynu.
Pod spodem, na stoliku leżała księga gości, do której się wpisałam. Muzeum
bursztynu mieści się w dawnej katowni i na zewnątrz były dyby, armaty i coś
jeszcze. Potem już pojechaliśmy do domu, zjadłam kolacyjkę i poszłam spać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz