poniedziałek, 30 lipca 2012

1 dzień - 18.07 (środa)

Wczoraj przyjechałam do Gdańska, a dziś już wyszłam na miasto!


Dziadek obudził mnie o siódmej, gdyż chciał poprawić mi kołdrę, ale potem jeszcze zasnęłam i spałam do ósmej, bo potem obudził mnie (tym razem specjalnie). Oczywiście nie chciałam wstać (a kiedy dowiedziałam się, że jest ósma – tym bardziej), lecz w końcu się poddałam J.
Wczoraj, w czasie podróży nie zjadłam kanapek (babcia zrobiła mi kanapki z boczkiem), więc Ciocia Hania z chleba zrobiła sobie grzanki, a mi pokroiła boczek, na którym przyrządziłam pyszną jajecznicę…
Po śniadaniu poszliśmy do Alfa Centrum i sprawdziliśmy, czy w kinie grają Epokę lodowcową 4, ponieważ chcę pójść do kina, kiedy będzie jakiś deszczowy dzień. Gdy wyszliśmy z centrum, kupiliśmy bilety (a raczej 10 biletów) na tramwaj, a następnie pojechaliśmy (tramwajem) na dworzec główny. OD dworca (z mapą) kierowaliśmy się do Starego miasta. Mijaliśmy Drogowskaz do miast „zaprzyjaźnionych” z Gdańskiem (do niektórych było nawet po 2 tysiące km!) i taki fajny czerwony mostek.
Gdy doszliśmy do pierwszej bramy prowadzącej na długi targ, w informacji (znajdowała się ona w bramie) dowiedzieliśmy się, że jest to brama Wyżynna, a nietakt jak myśleliśmy – brama złota. Za bramą (wyżynną J) stały tablice ze wszystkimi literami alfabetu. Na każdą literę były zdjęcia i opis jednego człowieka, wydarzenia historycznego czy miejsca związanego z Gdańskiem. Np. na literę „H”, przedstawiony był znany astronom (pochodzący z Gdańska) – Heweliusz, na „O” dzielnica gdańska – Oliwa, a na „E”… Euro 2012! Za bramą Wyżynną, (od razu za tabliczkami) między dwoma ceglanymi bramami, umieszczono katownię,. Były w niej armaty dyby i inne narzędzia tortur. Za katownią, wreszcie przeszłam przez Złotą bramę.
Przeszliśmy calutki Długi Targ, a po drodze zaszłam do sklepu ze słodyczami, gdzie przez szybę można było obserwować jak pracownicy tworzą smakołyki: najpierw bani „wałkowała” rękami twardą bryłę na cukierki, pan odcinał jej koniec, (gdy miał już średnicę ok. 1cm) a potem ciął te „laski” na mała cukierki. Dał nawet za darmo tackę cukierków tym, którzy obserwowali jego pracę. Stałam jeszcze chwilę i pani dała mi kawałek takiej właśnie laski, niepociętej na cukierki (lizałam ją potem przez cały dzień). Przeszłam też koło Neptuna, zanim doszłam do końca starówki. Szłam sobie nabrzeżem i przy okazji kupiłam pocztówki:
Dla mamy, wujka i Adasia – wie „całujące się” rybki, w tle widoki z Gdańska i napis: „CAŁUSKI DLA WSZYSTKICH”. Dla babci Basi Minęłam wiele stoisk, barów restauracji, żurawia, który kiedyś służył do ładowania statków, a po stronie morza różne żaglowce, jachty i statki wycieczkowe. Doszliśmy do końca i złapał nas deszcz; schowaliśmy się w hotelu („HILTONIE”), lecz po chwili przestało padać, a my cofnęliśmy się znów wzdłuż nadbrzeża. Przeszliśmy potem po mostku na przeciwległy brzeg Wisły i wzdłuż drugiego nadbrzeża doszliśmy do „SOŁDKA” – statku – muzeum. Dziadek już był na statku, wiec poszłam zwiedzać sama. Był to wielki statek masowiec (gdy jeszcze pływał po morzu, przewoził głównie węgiel, rudę żelaza i inne towary masowe). Sołdek był pierwszym (tak wielkim) masowcem w Polsce zbudowanym po wojnie światowej. Kiedy weszłam do środka, w pierwszej sali była galeria prac plastycznych. Potem zobaczyłam radiostację i salę ze zdjęciami i podpisami. Miedzy innymi były tam zdjęcia Sołdka, który wypływał na pierwszy rejs, kapitanowie Sołdka itd. Następne były narzędzia używane na statku i modele rożnych statków. Dalej oglądałam kotłownie i maszynownie, a później kajuty marynarzy, kuchnię pokładową, kajutę kapitana, mostek kapitański i cały statek od zewnątrz. Widziałam szalupy, głośniki ster, a także dzwon pokładowy. Potem dziadek zrobił mi zdjęcia, jak dzwonie tym dzwonem. Chciałam zadzwonić „na niby”, lecz niechcący zadzwoniłam strasznie głośno!
Zeszłam z Sołdka i zauważyłam, że mam za małe buty i strasznie mnie bolą końce palców, jak chodzę. Choć mnie bolało, jakimś sposobem doszłam do telepizzy, cofając się wzdłuż brzegu i zjadłam pyszną pizzę. Po pizzy cofnęłam się jeszcze po mostku i doszłam na koniec ul. Długiej, do Muzeum bursztynu, które było umieszczone w katowni, (ponieważ 1 część była o bursztynach, a 2 część, o torturach – historyczna). W muzeum widziałam mnóstwo pięknych rzeczy. (Wszystkie zdjęcia dostępne są w galerii) W ostatniej Sali była mała wystawa z konkursu „Bursztyn i piłka” czy coś w tym stylu. Było tam zdjęcie buta do piłki nożnej, w którym 1 „korek” był z bursztynu i kilka innych rzeczy. Bardzo mi się podobało! Drugą częścią muzeum była część historyczna. Najpierw wystawiono stroje, miecze itd. Z dawnych czasów, a potem kilka sal. W salach tych za szybą były różne narzędzia tortur, a obok – na ścianie, opisywano je i wstawiano rysunki. Np. łamanie kołem – za szybą stało takie koło a na ścianie rysunek i dokładny opis. Nie będę podawać więcej przykładów, bo te tortury były okropne. Po tychże salach znajdowało się jeszcze ostatnie pomieszczenie. Stało w nim jeszcze troszkę eksponatów z muzeum bursztynu, a także na ekranie wyświetlano film na temat robienia różnych rzeczy z bursztynu. Pod spodem, na stoliku leżała księga gości, do której się wpisałam. Muzeum bursztynu mieści się w dawnej katowni i na zewnątrz były dyby, armaty i coś jeszcze. Potem już pojechaliśmy do domu, zjadłam kolacyjkę i poszłam spać



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz